Woody Allen. Król życia i komedii, muzyk, aktor i reżyser, mistrz słowa i jedna z największych gwiazd Hollywood.
Leopold Tyrmand: Największy polski Amant
26 września 2020, 12:30
Witold Gombrowicz napisał o nim: ‘’Tyrmand! Talent! (...) jest najdoskonalszą kontynuacją naszej romantycznej poezji, on przejął jej pióropusz, on pisze jej ciąg dalszy, ale już na miarę nowej historii: proletariackiej. Jarosław Iwaszkiewicz miał Złego za Trędowatą PRL-u, a Andrzej Kijowski uznał, że Tyrmand to Balzac dla gówniarzy. Krzysztof Teodor Toeplitz mówi o nim: prawodawca wszech obyczajów, a Zygmunt Kałużyński - ymkowski jebus”.
Leopold Tyrmand zmarł 35 lat temu, 19 marca 1985 roku. Do jego najważniejszych dokonań literackich zalicza się powieści: Zły, Dzienniki 1954, Siedem dalekich rejsów, Życie towarzyskie oraz Filip. Jaki właściwie był Leopold Tyrmand - jedna z legend polskiej literatury?
Tyrmand zwany pożądaniem
Nazywany był socjalistycznym playboyem. Kobiety wprost do niego lgnęły, pociągała je jego osobowość, jej siła, blask. Lubił młode dziewczyny. Umiał otaczać się ładnymi i zdolnymi, a do tego był powściągliwy. Danuta Kętrzyńska nie pamięta żadnej afery towarzyskiej, z jego udziałem, czy choćby tylko plotek. Tyrmand wiedział o wszystkich ludziach wokół siebie dużo więcej, niż oni wiedzieli o nim.
Leopold Tyrmand podczas Festiwalu Muzyki Jazzowej, 1957, fot. PAP/Tadeusz Kubiak
Leopold był przede wszystkim człowiekiem bardzo dobrze wychowanym. Kimś, kto najlepiej pasowałby do towarzystwa Starszych Panów, Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory. Oni także starali się uchronić tę prawdziwą urodę życia, nieco staroświecką, ale pełną sympatii dla ludzi- wspominała ciotka Danuta Kętrzyńska.
To był uroczy, charyzmatyczny mężczyzna, który lubił kobiety. Czuło się, że go naprawdę interesowały. Miał w sobie ciepło. I roznosiła go energia. Między nami natychmiast zaiskrzyło. Od razu nastąpiło tajemnicze porozumienie. Chemia? Wiem, że dla niego, na początku, to był jedynie flirt. - twierdzi Mary Ellen Tyrmand.
Tyrmand był niezadowolony ze swojego wyglądu, ale onieśmielał młodych. Był sporo starszy i nieskazitelnie elegancki, choć to nie owe słynne kolorowe skarpetki tworzyły jego elegancję. Raczej sztruksowa marynarka, wąskie spodnie i buty na słoninie, ale nie przesadnie grubej.
Welwetowe spodnie, zamszowa kamizelka, angielska koszula, bardzo młodzieńczy, fularowy krawat, juchtowe półbuty i białe wełniane skarpetki. - Tyrmand skrupulatnie wynotował szczegóły swego stroju na prywatce u Bogny 23 stycznia 1954 roku”.
Pod względem ubioru i muzyki był dla nas rodzajem bożyszcza - wspomina Jacek Andrzejewski, Pracownik Instytutu Badań Jądrowych w Świerku. - Ale poza tym, szczerze mówiąc, uchodził przede wszystkim za kabotyna. Sławomir Mrożek napisał, że Tyrmand chciał wyglądać jak jakiś lord czy wiking. A udawało mu się wyglądać jedynie jak urzędnik bankowy z Glasgow.
Był wspaniały wewnętrznie - uważa Agnieszka Osiecka - ale jemu zależało, by być wspaniałym także na zewnątrz. Chciał być zauważany i podziwiany. Stąd te jego pozy, stroje i sztuczny język, które jednocześnie były demonstracją polityczną.
Agnieszkę Osiecką stroje Tyrmanda irytowały. Jej zawsze było obojętne, co wkłada na grzbiet, ,, przecież my wszyscy wyglądaliśmy wtedy jak maotsetunżki”. Ale był w jego strojach także wątek pięknej, przedwojennej elegancji:
To była elegancja, która byłam jeszcze gotowa zaakceptować. - napisała.
Adela Grochowska, która była w Czytelniku redaktorem Złego, wspominała Tyrmanda jako:
niebrzydkiego, przeciętnego, niedużego, czarnego chłopaka, zgrabnego, bezpośredniego i mającego łatwość opowiadania śmiesznych historyjek. Ubierał się tak, jak mógłby ubierać się na Zachodzie. Pod tym względem był jak dziecko. - Lubił kobiety. A gdy ktoś lubi kobiety, to i kobiety go lubią.
Leopold Tyrmand w wianuszku kobiet z Kaliną Jędrusik na czele, Warszawa 1960 r. (Fot. Zygmunt Szargut EAST NEWS)
Jeden daleki rejs
Tyrmand wyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1966 roku. Wynajął mieszkanie na 83 Ulicy Wschodniej. Otrzymał stypendium Forda i rozpoczął wykłady o polskiej literaturze na Uniwersytecie Columbia. Redaktorka tygodnika Time Magazine Beverly de Luscia zarekomendowała go do New Yorkera. Dokładnie 20 stycznia 1966 roku na pokładzie greckiego statku dobił do portu w Nowym Yorku. Przez pierwsze trzy miesiące podróżował po Stanach jako stypendysta Departamentu Stanu. Zwiedził m.in. Waszyngton, Detroit, San Francisco, Chicago. Był również maskotką bankietów. Lubił to.
fot. EAST NEWS
Dość szybko zaczął być polskim Amerykaninem, zaczął myśleć i śnić po Amerykańsku. Miał słuch językowy, bogate, wspaniałe słownictwo, ale silny twardy akcent. Opowiadał, że pokochał Amerykę jeszcze przed wojną, gdy usłyszał w Paryżu Ellę Fitzgerald śpiewającą A- Tisket, A- Tasket...- twierdzi Mary Ellen Tyrmand.
Polska miała dla niego gorzki smak. W swoisty sposób go bolała. Mówił o tym. Miał żal do swojej ojczyzny, która nie pozwalała mu pisać, jak chciał i potrafił. Ostateczne rozstanie spowodowała decyzja, że nie wydrukują jego najnowszej książki- Życia towarzyskiego i uczuciowego.
Opowiadał mi o ostatnich latach w Polsce, o dominującym poczuciu zamknięcia, szczególnie wtedy, gdy odmówiono mu wydania paszportu. Nie musiał wyjeżdżać, ale fakt, że nie mógł, że zależny był od dokumentu, którego zdobycie graniczyło z cudem, potęgował jego niepokój i wściekłość. Jakby od tego kawałka papieru zależał jego twórczy los”. - Mary Ellen Tyrmand
Uwielbiał zakupy po amerykańsku, ubóstwiał supermarkety, których ówczesna wschodnia Europa w latach sześćdziesiątych nie znała. Ekscytował go nowojorski świat zachodniego luksusu. Amerykanom sukcesywnie serwował bigos, a do tego podawał wyborową lub żubrówkę, którą nazywał ,,tyrmandówką”.
Zmarł na zawał serca, w dziewiętnaście lat od przybycia do Stanów, a piętnaście od momentu spotkania z Mary Ellen, 19 marca 1985 roku w Fort Myers na Florydzie. Miał 65 lat, a Ona 38, gdy została sama bez środków do życia z dwójką, małych czteroletnich dzieci- Matthew i Rebeccą. Został pochowany na żydowskim cmentarzu Wellwood, w Pinelawn na Long Island.
Na jego nagrobku, zgodnie z sugestią Richarda Neuhaua, luterańskiego księdza - poza datami urodzin i śmierci - wyryto: ,, Ukochany Mąż, Oddany Ojciec” i fragment biblijnego Psalmu 36: ,,IN THY LIGHT DO WE SEE LIGHT” (W Twojej Światłości oglądamy światłość). W mowie pogrzebowej, którą wygłosił, powiedział: ,,Kultura, wolność i wiara” - to było credo Tyrmanda.
Miłość jest dla mężczyzny jednym z kilku obszarów jego duchowej aktywności. Dla kobiety bywa wszystkim. Czy tak było z nami? Nie do końca, ale...Wiem, że to dziś niepopularne. Mężczyzna służy Bogu, kobieta Bogu w mężczyźnie. To Milton w Raju utraconym.
Chcę prawdy o Lolku. Trzeba o nim mówić, pokazać go jako człowieka, pełnego, prawdziwego, z jego wadami i błędami, wszystkim, co sprawiało, że był, kim był. Mówić z życzliwością o tym egocentrycznym potworze.
Złościł się, gdy nazywano go pisarzem... Mówił o sobie ,,były kelner”. W Polsce liberał, tutaj konserwatysta. Lolek to Lolek. I tyle. - Mary Ellen Tyrmand
Eksplozja uczuć
Leopold Tyrmand i Mary Ellen Fox poznali się wiosną 1970 roku. Ona skończyła studia- literaturę hiszpańską na prestiżowym Uniwersytecie Yale. Miała dwadzieścia trzy lata, a On pięćdziesiąt. Od kilku lat zachwycała się artykułami Tyrmanda, które były publikowane na łamach nowojorskiego New Yorkera, z którego poglądami nadzwyczaj się utożsamiała.
Imponował mi wiedzą i oczytaniem. Ani zbyt liberalny, ani lewicowy, akurat w moim ówczesnym politycznym guście. Miał dwadzieścia lat, kiedy zaczęłam się rozwijać politycznie. Byłam ostro antykomunistyczna. Tamte lata pamiętam jako okres potwornego chaosu. Szukałam przewodnika, także ideologicznego. A Lolek był taki europejski, wykształcony. Wydał mi się uczony. Wyrafinowany.
Droga panno Fox:
dziękuję za miły list.
Pojawiają się dwa pytania:
- Dlaczego miałbym nie być Pani przewodnikiem?
- Dlaczego nie zadzwoni Pani do mnie? Mój numer 879 66 89; rano jestem na ogół w domu.
Lubię Pani charakter pisma: jest porządny i przejrzysty, wpływa na Pani sposób wyrażenia myśli. Co razem wzięte określa się mianem stylu.
Najlepsze życzenia,
L. Tyrmand
Zadzwoniła. Spotkali się niedługo po jego pięćdziesiątych urodzinach w Cooper Square w East Village na Manhattanie, w miejscu gdzie wówczas gromadzili się młodzi rewolucjoniści. Jej pierwsza myśl, kiedy go zobaczyła: jest niski, więc chyba się rozczarowała. Usiedli w przypadkowym barze, i zaczęli się sobie przyglądać. Ona zamówiła coca-colę z rumem, choć stroniła od alkoholu, a on przyglądał się jej krytycznie. ,, Jesteś zbyt wyzywająco umalowana- stwierdził. I zanim zdążyłam się zorientować, zaczął wycierać mi twarz własną chusteczką”. Potem zaczęli ze sobą rozmawiać, i tak już nie przestali przez piętnaście lat. ,, Zainteresowałam się jego błyskotliwą inteligencją, jego umysłem- po wielomiesięcznej lekturze tego, co pisał. Można powiedzieć, że to się zaczęło od głowy i szło niżej... aż do końca”. Już po chwili wydał jej się inteligentny, czarujący, zabawny i bardzo sexy, mający wyjątkowe poczucie humoru.
Mazel, Miskeit - mawiał - mazel is everything! Wszystko polega na szczęściu!
Czułam się wybrana. Pokazał mi świat, wszystko, co w nim najlepsze. I przedstawił mnie światu. Wyciągnął z Brooklynu i otworzył inne przestrzenie. Zachwyciło mnie to, co zobaczyłam. Literatura, sztuka, malarstwo, teatr.
Lolek mnie stworzył. Stworzył... mądrą i piękną. Wyrafinowaną! He made me sophisticated.
Muszę przyznać, że miał niezły materiał, dobrą glinę. Zapewne i on tak myślał, skoro zdecydował się dzielić życie właśnie ze mną
Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej - pisał Tyrmand w ,,Siedem dalekich rejsów”.
Na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez Polską Agencje Prasową z Mary Ellen Tyrmand w dniu 2 października 2012 roku w Warszawie oraz pozycji książkowych: ,, Tyrmandowie Romans Amerykański” Agaty Tuszyńskiej i ,, Zły Tyrmand” Mariusza Urbanka.