Andrzej Bargiel: człowiek ze stali

19 października 2020, 09:44

Gdy wbiegał na wznoszący się na prawie sześć tysięcy metrów Elbrus, poprzedni rekord zmiażdżył o ponad 30 minut. Gdy w 30 dni zdobył “Śnieżną Panterę”, prestiżową nagrodę przyznawaną zdobywcom pięciu największych gór martwego już Związku Radzieckiego, poprzednich najszybszych zdobywców wyprzedził o ponad 6 dni. Gdy na nartach zjeżdżał z Broad Peak i K2, najtrudniejszych ośmiotysięczników na naszej planecie, robił to jako pierwszy człowiek w historii. Kto by pomyślał, że historia jednego z największych w historii ski alpinistów i himalaistów zacznie się od sąsiedzkiej wymiany: paletki do ping ponga i scyzoryka za drewniane narty. rolex falsi
Andrzej Bargiel: człowiek ze stali
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu polscy himalaiści uznani byli za najlepszych i najtwardszych na świecie. Znane na świecie jako “Lodowi wojownicy”, pokolenie Kukuczki i Wandy Rutkiewicz, jako pierwsze przecierało zimowe szlaki na najwyższe góry naszej planety. Wraz jednak z odejściem ich epoki, gwiazda naszych wspinaczy wysokogórskich zaczęła powoli blednąć. Tych kilku jednak, którzy wybijają się ponad przeciętność, robi rzeczy, które nie śniły się jeszcze kilka lat temu im poprzednikom… Na przykład narciarskie zjazdy z ośmiotysięczników. Na tym jednak nie kończy się jednak lista osiągnięć jednego z największych polskich sportowców, Andrzeja Bargiela. Narciarza, himalaisty i biegacza wysokogórskiego.


“Tu rodzą się lwy”



Andrzej Bargiel swój autorski projekt zjazdu z najwyższych gór na świecie nazwał “Hic sunt leones”. Używana do oznaczania białych plam na mapie, a oznaczająca w wolnym tłumaczeniu “tu rodzą się lwy” łacińska sentencja, idealnie jednak streszcza również jego życie. Bohater tej historii urodził się w 1988 roku, w małej beskidzkiej wiosce Łętownia jako dziewiąty z jedenaściorga rodzeństwa. Od najmłodszych lat pracował fizycznie na tradycyjnym, wiejskim gospodarstwie swoich rodziców. Jak sam wspomina niejednokrotnie od czwartej rano, po kilkanaście godzin dziennie. Nie przeszkadzało mu to zupełnie w poszukiwaniu swojego miejsca na świecie i testowaniu swoich granic w kolejnych dyscyplinach sportowych.

Zaczynał od jazdy konnej i kilkudziesięciokilometrowych biegów po otaczających jego wioskę górach. Potem przyszła kolej na rowerowe zjazdy górskie i pierwsze, amatorskie jeszcze sukcesy sportowe. Raczkującą karierę kolarską Andrzeja Bargiela przerwał jednak brak pieniędzy. Nie był to zresztą jedyny moment w jego życiu, gdy brak sponsorów i pieniędzy nie pozwalały mu na wykorzystaniu swojego pełnego potencjału. Już jako nastolatek, Andrzej Bargiel trafił do Zakopanego, do swojego starszego brata szkolącego się w tamtym czasie na ratownika TOPR. To właśnie tam pierwszy raz próbował swoich sił w  ski alpinizmie, mało znanej w Polsce dyscyplinie sportowej, łączącej w sobie elementy jazdy na nartach, biegów narciarskich i wspinaczki skałkowej. Tam też pierwszy raz pokazał niesamowitą wytrzymałość fizyczną i szybkość w górach. Jak sam twierdzi, zawdzięcza ją po części swojemu dzieciństwu.

Myślę, że dobrze nas to wszystkich zaprawiło. Gdy zacząłem trenować skialpinizm i robiłem trening biegowy, pokonywałem kolejne kilometry, a jednocześnie czułem, że odpoczywam. To była przyjemność, nie zmuszałem się do niczego.


Już jako kilkunastoletni chłopak, Andrzej Bargiel awansował do światowej czołówki ski alpinizmu. Na przeszkodzie znowu stanęły jednak pieniądze. Realia są nieubłagana. Bez uczciwych sponsorów, z tak mało popularnej w Polsce dyscypliny sportowej ciężko się utrzymać... nie mówiąc już o  zakupie profesjonalnego sprzętu. Jak wspominają najbliżsi, ciężko to przeżywał.

Nowa droga

Freepik


Mimo porzucenia marzeń o sportowej karierze skialpinistycznej, Andrzej Bargiel nie zostawił sportu. Szukał jednak nowej drogi. Przełomem okazał się Elbrus Race. Morderczy, odgrywający się w arktycznej temperaturze bieg na najwyższą, bo mierzącą 5 642 metrów górę Kaukazu. Trasę pokonał w czasie 3:23:37.

Poprzedni, należący do uznawanego za najwybitniejszego himalaistę naszych czasów Denisa Urubko rekord pobił o 32 minuty. To temu właśnie wyczynowi zawdzięcza prawdopodobnie zaproszenie w 2012 roku do narodowej wyprawy na Lhotse.


Choć jego doświadczenie z górami wysokimi było znikome, a sama wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, dla Andrzeja Bargiela okazała się nie tylko sprawdzianem jego żelaznej kondycji fizycznej i psychicznej czy umiejętności, ale również pozwoliła mu znaleźć w końcu nową, choć samotną drogę przez życie. Pozwoliła mu też skonfrontować się z męczeńskim mitem polskiego himalaizmu i realiami dużych wypraw wysokogórskich. Realami, od których nasz bohater wolał trzymać się z daleka.


Droga na szczyt


Od czasu Lhotse Andrzej Bargiel nie bierze już udziału w narodowych wyprawach wysokogórskich. Nie znaczy to jednak, że zrezygnował z gór wysokich. Wręcz przeciwnie. Na swoim koncie ma już cztery ośmiotysięczniki i kilka szybkościowych rekordów na tych morderczych wysokościach. Z każdego zdobytego szczytu…. zjeżdża na nartach.

Choć narciarstwo wysokogórskie nie jest rzeczą nową, już od kilkudziesięciu lat alpiniści próbują zjeżdżać z najwyższych szczytów, mało komu udaje się zrobić to w całości. Andrzej Bargiel jest pierwszym człowiekiem w historii, który dokonał tego na K2 i Broad Peak, dwóch niesamowicie niebezpiecznych ośmiotysięcznikach. Choć zeszłoroczna wyprawa “Everest Ski Challenge 2019”, z powodu ciężkich warunków atmosferycznych, zakończyła się niestety niepowodzeniem, Andrzej Bargiel zdecydowanie nie powiedział swojego ostatniego słowa.


wgarniturach

Autor artykułuRedakcja portalu19 października 2020, 09:44

Redakcja portalu

Daniel Gatner

Monika Nowotarska

Gabriel Gatner