Wanda Rutkiewicz - karawana do marzeń

12 grudnia 2019, 10:00

Godzina osiemnasta. 6900 metrów nad poziomem morza. Jest ciepło... tylko 20 stopni mrozu. Targaną huraganowym wiatrem granią Góry Korzeniowskiej z trudem wspina się samotna kobieta. Z mgły wybiegają dwaj zdobywcy szczytu. Proszą, błagają, wreszcie przeklinają, by ruszyła z nimi na dół. Do bezpieczeństwa, do ratunku. Kobieta bez słowa rusza w górę.
Wanda Rutkiewicz - karawana do marzeń
Wielu mówiło, że w górach świetnie nadawałaby się do ogrzewania śpiwora - istotnie, uchodziła za piękną. Ale po co się pcha w wysokie góry? Baba miała inne zdanie. Ojcowanie lub protekcjonalizm męskich towarzyszy zamienił się - wraz z kolejnymi zdobytymi przez Wandę Rutkiewicz szczytami - w podziw, a ten szybko zastąpiła zawiść i zazdrość. Twarda, niezależna i szalenie uparta została jedną z największych alpinistek w historii i symbolem, że nie ma na Ziemi zajęcia, w którym kobieta nie może dorównać mężczyznom.

Wanda Rutkiewicz

Przyszła na świat w Płungianach, małym miasteczku na dzisiejszej Litwie, w samym środku wojennej zawieruchy. Wkrótce potem rodzinny majątek, zagrabiony przez „wyzwolicieli”, zastąpiło ciasne wrocławskie mieszkanie. We Wrocławiu spędziła młodość i ukończyła szkołę. W wieku 22 lat obroniła magisterium z elektroniki na Politechnice Warszawskiej i rozpoczęła pracę w Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych. Z górami w młodości nie miała za dużo do czynienia: jeden krótki licealny wypad do Morskiego Oka i zachwyt pięknem Tatr. Krótkie zauroczenie, jakich wiele w życiu. Za to wyczynowy sport towarzyszył jej od najmłodszych lat. Ojciec - żeglarz, strzelec i pływak - posiadał w domowej biblioteczce książki o praktycznie każdej dyscyplinie sportowej... ale żadnego podręcznika wspinaczkowego. W szkole podstawowej uprawiała lekkoatletykę i bieganie, potem przyszedł czas na siatkówkę. Choć, jak sama przyznawała, częściej z ławki oglądała swoje bardziej utalentowane koleżanki, zakwalifikowała się do szerokiej kadry Polski na olimpiadę w Tokio.

Już wtedy jednak coraz większe znaczenie w jej życiu miała wspinaczka.

Zaczęło się niewinnie, weekendowy wyjazd jakich wiele z nowo poznanymi znajomymi. Po latach koledzy wspominali:

Kazaliśmy jej czekać na dole i zaczęliśmy się wspinać. Wychodzimy na górę i widzimy Wandę 20 metrów nad ziemią, solo, bez liny. Ledwo się trzyma. Zawiązałem pętlę na linie i zrzuciłem, wołając: 'Wanda, łap się!'. Ona tę linę z obrzydzeniem odrzuciła i wylazła sama na górę.

Wyobraźmy sobie uśmiechniętą młodą kobietę podróżującą wszędzie na największym dostępnym na rynku motocyklu marki Junak. Wkrótce towarzyskie wyjazdy przestały jej wystarczać. Nastały mordercze tatrzańskie trasy. Każdą trasę należało zrobić lepiej, szybciej, w trudniejszych warunkach. W 1962 roku ukończyła kurs taternicki z wynikiem zaledwie dobrym i rozpoczęła eksplorację Alp i dziewiczych norweskich gór. W nadchodzących latach stała się jedną z najlepszych taterniczek, szlifując swoje umiejętności na najtrudniejszych trasach w Europie i wyznaczając zupełnie nowe drogi. Nie myślała o karierze ani o sławie, po prostu angażowała się w to, co robi mocno. Dla wielu aż za mocno. W skupionym na zrealizowaniu marzeń umyśle Wandy Rutkiewicz zostawało mało miejsca na inne rzeczy.

Była zafascynowana górami. Chciała jak najprędzej poznać wszystkie arkana sztuki wspinania się w skale i lodzie. I my byliśmy jej potrzebni tylko do tego, co stało się przykrym odkryciem dla wielu zakochanych w niej mężczyzn. - mówił po latach Andrzej Zawada.

Po trwającym zaledwie kilka miesięcy małżeństwie pozostało jej jedynie nazwisko.

Myślę, że trochę się bała wejścia w bliższą relację po to, aby nie musiała dokonywać bolesnego wyboru. Chociaż… właściwie go dokonała, bo jej największą miłością zawsze były góry.

Początkowo Wandy Rutkiewicz nie interesowały najwyższe szczyty Ziemi.

Niespodziewanie Polski Związek Alpinistyczny wstępnie wyznaczył ją do uczestnictwa w pierwszej polskiej wyprawie na ośmiotysięcznik Lhotse. Choć sama wyprawa nie doszła do skutku, w czasie wyjazdu treningowego w 1970 roku zdobyła swój pierwszy siedmiotysięcznik, pik Lenina. Wysokie góry dopiero otwierały się dla polskiego alpinizmu. Dla mężczyzn było kilka dostępnych miejsc, dla kobiet praktycznie żadnego. Mimo to w 1972 roku udało się jej zdobyć kolejny siedmiotysięcznik, Noszak, pobijając kobiecy rekord wysokości. W kolejnym roku w czasie następnej, nieudanej wyprawy zginęła jedna z jej najbliższych przyjaciółek.

Od urodzenia Wandzie towarzyszyła śmierć...


Jej kilkuletni brat zginął od wrzuconego do ogniska niewybuchu, jakich miliony walało się po powojennej Polsce. Później straciła ojca, brutalnie zamordowanego przez lokatorów. Były jeszcze ofiary gór. 20, 30, 40? Kto by ich wszystkich policzył? Tak jak osiem zaprzyjaźnionych Rosjanek, zamarzających jedna po drugiej blisko szczytu Lenina na oczach bezradnych alpinistów. Albo trójka towarzyszy zakończonej sukcesem wyprawy na K2, z której ocalała tylko ona. Albo...

Mimo pierwszych sukcesów żeńskich zespołów królował pogląd, że w naprawdę wysokich górach nie ma miejsca dla kobiet...


Zwłaszcza dla tych, które nie chcą być zwykłą wyprawową maskotką. Nie mogąc się doczekać szansy, Rutkiewicz sama zorganizowała w 1975 roku wyprawę na Gaszerbrum. Po morderczym, prawie dwumiesięcznym oblężeniu zdobyła wraz z mieszanym zespołem dziewiczy wierzchołek Gaszerbrum III (7992 m) i wprowadziła całkowicie żeński zespół na szczyt Gaszerbrum II, pobijając kolejny rekord. Coraz bardziej dystansująca się od wiecznie skłóconego środowiska polskich alpinistów, zaczęła brać udział w międzynarodowych ekspedycjach. To właśnie z niemiecką wyprawą osiągnęła swój największy sukces: zdobycie w 1975 roku Everestu jako pierwszy Polak i trzecia kobieta na świecie. Tym wyczynem zyskała ogólnoświatową sławę. Dla mediów stała się gwiazdą i uosobieniem braku rozsądku. Twarda, atrakcyjna, charyzmatyczna i nieobliczalna. Na swój kolejny ośmiotysięcznik musiała czekać sześć długich lat. Jej ciało zaczynało nie wytrzymywać nadludzkich obciążeń. Przeszkadzała ciągle nawracająca anemia, stare odmrożenia i wielokrotnie złamane nogi. Po otwartym złamaniu kości udowej w czasie zdobywania Elbrusa w 1981 roku musiała dwa lata poruszać się o kulach. Nie przeszkodziło jej to w zorganizowaniu nieudanej, zakończonej śmiercią przyjaciółki wyprawy na K2. Po tym wydarzeniu na jakiś czas opuściła góry i zaczęła się profesjonalnie ścigać w wyścigach samochodowych.

Od gór, tak jak od każdego ciężkiego narkotyku, ciężko jest uciec.

Rozpoczęła w 1986 roku szaleńczą pogoń za wszystkimi ośmiotysięcznikami Ziemi, zdobywając w kolejnych latach samotnie lub w stylu alpejskim bez tlenu Nanga Parbat, K2, Gasherbrum II, Gasherbrum I. Już nic nie mogło oderwać Wandy od gór. Kolejne małżeństwo nie wytrzymało kontaktu z rzeczywistością, a w Polsce czekał tylko chaos codziennego życia i jawna wrogość większości środowiska alpinistycznego. Czy coś ją przerażało? Tylko ona sama.

Czego się bała? Własnej słabości. Tego, że może okazać się zwyczajnie, po ludzku słaba. Za słaba. – powiedział jej towarzysz wielu wypraw Onyszkiewicz.

Problemem nie była jej słabość, a niezrozumienie własnych ograniczeń. Dalej chciała robić to samo co w latach młodości. Podczas kolejnej wyprawy góry zabrały jej następną bliską osobę. Taką, z którą planowała spędzić resztę życia. W 1990 roku wspinający się zaledwie kilka metrów pod nią Kurt Lyncke odpadł od 400-metrowej ściany Board Peak. Góry karzą każdego, który nie jest im całkowicie oddany.

Podziwiałam go za wszystko, mogłam przy nim rozkwitnąć. Działał na mnie stymulująco. Gdy zginął, po raz pierwszy w życiu nienawidziłam gór' – powiedziała w jednym z wywiadów.
Wanda Rutkiwicz

Karawana do marzeń

Rozbita i czująca się szczęśliwa tylko w górach Wanda Rutkiewicz podjęła się projektu określanego przez nawet najbardziej szalonych himalaistów jako samobójczy. Karawana do marzeń, czyli zdobycie pozostałych ośmiu najwyższych gór Ziemi w ciągu dwóch lat bez przerwy nie mogło się zakończyć szczęśliwie. Nawet najtwardsi himalaiści po zdobyciu każdego szczytu potrzebowali przynajmniej kilku miesięcy na regenerację. Początkowo wszystko układało się po jej myśli. Kolejno Czo Oju i Annapurna poddały się woli alpinistki. Następna miała być Kanczendzonga. 12 maja 1992 roku, trzecia najwyższa góra świata. Po 12 godzinach ataku szturmowego Carlos Carsolio staje na szczycie Kanczendzonga. Schodząc, napotyka wciąż oddaloną od wierzchołka o 300 metrów Wandę Rutkiewicz. Mimo próśb i nalegań alpinistka rusza dalej w samotną podróż na szczyt.

Czy dotarła? Nie wiadomo. Jej ciała nie odnaleziono.

Foto: Freepik.com


wgarniturach

Autor artykułuRedakcja portalu12 grudnia 2019, 10:00

Redakcja portalu

Daniel Gatner

Monika Nowotarska

Gabriel Gatner