Mężczyźni przez duże M - Jerzy Górski

14 maja 2020, 10:40

Postanowiliśmy rozpocząć mały cykl krótkich biografii prawdziwych mężczyzn. Zgodnie z zasadą “nie szata (a osiągnięcia), zdobią człowieka”, uznaliśmy, że nie interesują nas modne stroje, celebryckie życia czy suto przehulanie życiorysy. Po takie biografie, zapraszamy na Pudelka. Szukamy historii mężczyzn przez duże M. Takich, którzy ciężką pracą, poświęceniem i wolą doszli na sam szczyt. Ale wiedzą też, co to znaczy być na samym dole… a co ważniejsze, jak się od niego odbić.
Mężczyźni przez duże M - Jerzy Górski

Nie sztuką jest upaść. Sztuką jest się podnieść...

...Wie o tym prawie każdy wielki człowiek. Ale mało który tak dobrze jak Jerzy Górski. Narkoman, wychowanek Monaru, a jednocześnie jeden z najsłynniejszych triathlonistów na świecie. Jego życie to, nie raz ocierający się o śmierć, rollercoaster. Przez klej, kokainę i heroinę... aż po najbardziej wymagające biegi na świecie. Zawsze na maksa, zawsze pod prąd, zawsze w zgodzie z własnym serduchem.

Zapraszamy do lektury biografii jednego z największych, a jednocześnie najbardziej niedocenianych sportowców w historii Polski. Jerzego Górskiego.

Mała Moskwa

Legnica pod koniec lat 50. nie należała do najszczęśliwszych miejsc do narodzin. A tym bardziej do dorastania. Ciasne, poniemieckie kamienice, bieda i wiecznie pijana, czekająca na wojnę, która nigdy nie nadeszła Armia Czerwona nie dawały młodemu człowiekowi zbyt wielu szans do rozwoju. Szczególnie, gdy ojciec za kołnierz nie wylewa, a syn, w ramach młodzieńczego buntu, niezbyt rwie się do nauki.

Mała Moskwa dostarczała za to wielu innych możliwości. Zaczęło się w podstawówce. Pierwsze były wyrzucane przez sowieckich oficerów niedopałki biełomorkanałów. Później już sporty. Bez filtra oczywiście. Jurek nie rozstawał się z nimi nawet w czasie ćwiczeń gimnastycznych (do których miał naturalny talent), ani obiadów rodzinnych. Jak sam wspomina, matka nie raz, gdy zasnął, wyciągała mu żarzącego się peta z ust.


Dzieci kwiaty

Nie skończył jeszcze 15 lat, gdy z kolegami odurzał się dostępnym w każdej aptece płynem Tri i klejem. Ale jak sam stwierdza, te dziecięce formy narkotyzowania były tylko przedsmakiem. Jurek Górski marzył o swoim pierwszym strzale… Długo na niego nie czekał.

W 1969 roku miłość dotarła do Legnicy. A wraz z nią koszule w kwiaty, Janis Joplin i narkotyki. “Klejenie się to pikuś. Morfina daje takiego kopa, że… To jak niekończący się orgazm” - mawiał Chrabąszcz, jeden z jego pierwszych towarzyszy zabawy.

Pierwszy strzał przyjął od Ewy, nie patrzył na igłę. Do końca życia zapamiętał ciepło rozchodzące się po całym ciele. A także rzyganie, które chwile później nastąpiło. Jurek Górski miał 15 lat. Tak właśnie więdły dzieci kwiaty.

Równia pochyła

Potem poszło już z “górki”. Lewe recepty na morfinę szybko przemieniły się w regularne napady na apteki i w domową fabrykę kompotu... wynalezionego w 1976 roku przez gdańskich studentów (uzyskiwanego z maku, polskiego zamiennika heroiny).Trudno to sobie wyobrazić: wypłakująca oczy matka w salonie, Jerzy w kuchni, gotujący kolejną dawkę kompotu. Dziwna normalność niejednego polskiego domu w latach 80.

Narkotyki przestały być zabawą, stały się całym życiem. Jerzy Górski wszedł w nie na maksa. Jak sam stwierdza, od śmierci ocaliły go jedynie dołki, więzienia i odwyki, których był częstym bywalcem. Nie żeby ktoś próbował go leczyć, narkomania nie istniała oficjalnie w PRLu… Krótkie chwilę detoksu ratowały go jednak przed kompletnym upadkiem.

Z celi do Monaru

Przez te lata dobrze poznał więzienny świat kryminalistów. Tam też, w więziennym radiowęźle, pierwszy raz usłyszał o Monarze. Dla 26-letniego, zmęczonego życiem wraka człowieka Monar wydawał się ostatnią szansą na normalne życie… I był nią, choć trafił do niego dopiero dwa lata później. Wyjścia z więzienia nie przyspieszyło nawet wstrzykiwanie sobie bezpośrednio do płuc… gorącej czekolady za co, mało brakowało, nie zapłacił życiem. To w Monarze właśnie pierwszy raz zaczął biegać. I tak już zostało.


Po latach wspomina:

“Pierwszego dnia w Monarze obudził mnie dźwięk sportowego gwizdka. Na wpół przytomny wyszedłem z pokoju i zobaczyłem, że wszyscy są ubrani w sportowe ciuchy i wychodzą na zewnątrz. „Co, u licha, tu się dzieje?! Powariowali?” – pomyślałem. Do parku i z powrotem. Najdłuższe 1700 metrów w moim życiu. I to biegiem! Ostatni raz biegałem, uciekając przed milicją. Kazano mi zrobić coś, czego mój organizm nigdy nie doświadczał. Wszyscy byli szybsi ode mnie, i to bez względu na płeć i wagę. Co kilka kroków zatrzymywałem się targany potwornym bólem, jakby ktoś wkładał mi ręce do klatki, chwytał za płuca i rozrywał je na części. Ale biegłem.

Nigdy nie lubiłem przegrywać. Niezależnie od tego, co robiłem, musiałem to robić na maksa: ćpałem, piłem i paliłem na maksa, kradłem na maksa, biłem się na maksa i kochałem na maksa. Oczywiście nie było mowy, abym dotrzymał tempa grupie. Kiedy tylko zniknęli mi z oczu, oparłem się o jakiś murek. Rzygałem krwią, a płuca piekły mnie tak bardzo, jakby ktoś wlał w nie żrącą substancję."


Dzięki terapii i uprawianiu sportu Jerzy Górski podniósł się i wygrał prestiżowe zawody Double Ironman w USA (prawie 8 kilometrów pływania, 360 kilometrów jazdy rowerem i 84 kilometry biegu).


Biegiem w życie

Bieganie i Monar zrobiły coś, czego nie potrafił żaden odwyk. Dały mu nowy nałóg: sport. Endorfiny zastąpiły wstrzykiwane w żyły opiaty. Nigdy jednak nie wierzył, że kilka lat później niepozorny narkoman z dziesięcioletnim stażem stanie się jednym z najlepszych triathlonowców na świecie. A na pewno najtwardszych.

Jeżeli zaciekawiła Cię historia Jerzego Górskiego, gorąco polecamy zarówno jego biografię “Najlepszy”, jak i nakręcony na jej podstawie film o tym samym tytułem. Warto!

Mateusz Kaczyński


wgarniturach

Autor artykułuRedakcja portalu14 maja 2020, 10:40

Redakcja portalu

Daniel Gatner

Monika Nowotarska

Gabriel Gatner